wtorek, 10 czerwca 2008

Odłożyłem piłę i ruszyłem w ich stronę.Było to dwóch mężczyzn w mundurach,dróżnik i zawiadowca,jak się potem okazało.Zapytałem się czy mówią po niemiecku,skinęli w odpowiedzi głowami.Zacząłem im więc opowiadać co się stało.Słuchali w milczeniu,tylko kilka razy wyrwało im się "ne moze byt""to je prawda?"Gdy skończyłem ,zapytali sie co teraz zamierzamy.Powiedziałem,że czekamy na pociąg do Czeskich Budziejowic,a potem do Pragi do ambasady po pomoc.Zaproponowali byśmy do pociągu,poszli do nich.Okazało się,że niecałe 50 metrów dalej jest dom dróżnika,którego w tym śniegu nie dojrzałem.Gdy doszliśmy na miejsce,zrobili kanapki,gorącą herbatę,na stół postawili butelkę rumu i raz jeszcze kazali se wszystko opowiedzieć ,ze szczegółami.W międzyczasie wyjęli karty i zaczęliśmy grać w remika.Było póżniej niż nam się zdawało,a czas leciał szybko przy rozmowie i kielichu.Tuż przed wyjściem na pociąg,Ondrich- tak sie nazywał dróżnik,dał Mirkowi grubą,kolejarską kurtkę.Zawiadowca Janek powiedział ,że do Budziejowic możemy jechać spokojnie,pogada z konduktorem, a na Pragę tyle powinno nam wystarczyć i wyjął 300 koron.Łzy stanęły mi w oczach,przywrócili mi wiarę w ludzi,jak sie okazało na krótko niestety.

1 komentarz:

defendo pisze...

Miałeś napisać.. to ja tu wzgórza układam, miękkie wzgórza włosów, byś miał co deptać niecierpliwą stopą...