czwartek, 8 maja 2008

Po tej zadymie rozeszła się fama,że jestem świr i lepiej ze mną nie zaczynać.Mimo to,od tamtej pory nie rozstawałem się z "kosą".
Zbliżała się zima.Początkowo nie docierało do mnie,co to oznacza,non stop byłem nawalony.Jednak pewnego dnia obudził mnie taki mróz,że oprzytomniałem natychmiast.Co tu zrobić?Do noclegowni nie pójdę,nie można pić.W baraku nie ma pieca.Zacząłem myśleć.Altanki-tam może znajdę butlę z gazem.I rzeczywiście, już w 3 altanie butla była.Teraz trzeba ją nabić,a kasy echo.Wtedy po raz pierwszy okradłem kogoś.
Wiedziałem,że jedna babka mieszka sama i co niedziel chodzi na 18 na mszę.Wejście do chaty,było prostsze niż budowa ruskiej łodzi podwodnej,wystarczyło zaprzeć się o drzwi i zapadka puściła.Obiecałem sobie wcześniej,że wezmę tylko na gaz i żarcie i tak chciałem zrobić.Ale jak byłem w środku,to pomyślałem czy wezmę zeta czy milion ,wyrok taki sam.Baba miała biżuterii jak Lukrecja Borgia,lecz ją zostawiłem,szukałem gotówki.Znalazłem pod bielizną[sic!]w szafie,10 baniek[starych],50 $ i bony pko.Wziąłem kasę,zostawiając bony i milion,żeby baba jakoś przeżyła.Nie był to jakiś gest,myślę raczej,że resztki godności się włączyły.

Brak komentarzy: