poniedziałek, 12 maja 2008

Zastanawiająca dla mnie, jest postawa ówczesnych znajomych.Musieli widzieć co się dzieje ze mną,jednak nie reagowali.Wiele lat póżniej,jeden z nich powiedział,że myśleli,iż cały czas jestem załamany po rozwodzie i nikt nie wiedział ,że nie mam gdzie mieszkać.Rzeczywiście nie obnosiłem się ze swą "bezdomnością",oszukując innych twierdzeniem,że wszystko gra,oszukiwałem też siebie.Iluzorycznie wierzyłem,że jest ok.,nie było.
W czasie pierwszej zimy,wyczaiłem miejsce, skąd można było bezpiecznie dżwigać złom.To był złoty interes,dziennie potrafiłem wyszarpać nawet stówkę,to były spore pieniążki. Kupiłem czyste łachy,ogoliłem się i zacząłem kombinować jakby tu coś większego zarobić.Poznałem wtedy M.,skromną ,drobniutką absolwentkę polonistyki.Spotkaliśmy się kilka razy,oczywiście ściemniałem ją na swój temat-przedstawiałem się jako akwizytor,jednej z firm alkoholowych[sic!],łykała wszystko jak pelikan żabę.Po paru dniach wylądowaliśmy u niej w chacie, no i wiadomo sex...Byłem wyposzczony, jak arab po ramadanie,więc walcowaliśmy całą noc.Ranem była już moja-zakochana na 102.

Brak komentarzy: