środa, 28 maja 2008

Z wrocka pojechaliśmy z Mirkiem do Pragi.Pogoda jak na grudzień,była super,5 na plusie,słonko na niebie,poezja.Pragi oczywiście nie zwiedziliśmy,bo utkwiliśmy na "browarku".Wypiliśmy po kilka kufli,zapijając czeskim zwyczajem rumem.I to był błąd,nawet wiel-błąd.Ja oczywiście byłem zahartowany w piciu mieszanek,Mirek miał niestety mniej odporną głowę.Zaciągnąłem go jednak do pociągu i ruszyliśmy do Linzu.Po godzinie jazdy zaczął dochodzić do siebie."O mój łeb,nigdy więcej rumu" powiedział po przebudzeniu,patrząc wokół nieprzytomnym wzrokiem."Jak nie umiesz to nie pij" odezwałem się z wyższością w głosie"teraz śpij i trzeżwiej,niedojdo musimy jakoś wyglądać"pouczałem go,nie pamiętając ,że kilka tygodni wcześniej stan w jakim sie znajdował,był dla mnie codziennością.Kiwnął głową i powiedział,że idzie do kibla.Nie było go ponad pół godziny,więc poszedłem go szukać.W kiblu rzecz jasna echo,mój nos skierował mnie zatem do wagonu restauracyjnego.Siedział przy stoliku i dyskutował zawzięcie z jakąś blondyną w mundurze.Umiał po czesku?!

Brak komentarzy: