wtorek, 10 czerwca 2008

Gdy wróciłem,Mirek siedział w kącie i dygotał z zimna.Dopiero teraz dotarło do mnie,że jest tylko w swetrze!"Gdzie masz kurtkę ciamajdo?""została w pociągu"odparł.No ładnie,chuj wie która godzina,bo oboje nie mieliśmy zegarków,śnieg sypie ,wiatr piżdzi,mróz coraz większy,a my siedzimy w jakiejś budzie,pamiętającej czasy cesarza Franciszka Józefa.Trzeba by się rozgrzać, bo pomarzniemy do rana.Rozejrzałem sie wokół,mój wzrok padł na stojący w rogu duży,metalowy kosz."Masz zapałki?"zapytałem"mam,ale o co...""zamknij się,pamiętasz jak w stanie wojennym,zomowcy się ogrzewali na mrozie?""co ty tu teraz pierdolisz o zomowcach,zimno jak..""Widzisz ten kosz głąbie?Są w nim jakieś śmieci,pójdę po jakieś drewno,rozpali sie i będzie ciepło,kumasz?""Kumam ,kumam idż po drzewo".Wyszedłem z"pseudo-stacji" raz jeszcze.Do najbliższych zabudowań było dość daleko,w dodatku śnieg tak sypał,że prawie nic nie było widać.Obszedłem barak dookoła i zobaczyłem małe drzwiczki,zamknięte na kłódkę.Ryzyk fizyk pomyślałem,złapią trudno,trza ryzykować.Naparłem barkiem o drzwi i pssyk otworzyły się.Była to malutka komórka z narzędziami,znalazłem na wyczucie piłę i miałem wychodzić, gdy usłyszałem jakieś głosy...

1 komentarz:

defendo pisze...

Zawsze przerywasz w najlepszy m momencie?
Zabić Cię, to byłaby uprzejmość...